Wymiary: 135 x 210 mm
Sanatorium Sary Pearse zapowiadało się naprawdę niesamowicie
obiecująco. Nieziemsko nastrojowa okładka przywodziła na myśl ponurą i mroźną
atmosferę, a sam tytuł oraz skrót fabuły obiecywały, że klimat będzie
nawiązywał do jakiegoś tajemniczego budynku, który skrywa mroczne sekrety
przeszłości. Jest to debiutancka powieść Pearse, którą do napisania jej
zainspirowała historia o szwajcarskich szpitalach dla osób chorych na gruźlicę.
Wcześniej pisała jedynie krótkie opowiadania publikowane w różnych
czasopismach. Jak zatem wypadła jej pierwsza, pełnowymiarowa książka?
Akcja powieści rozgrywa się w górskim, nowo wybudowanym
hotelu. Wspaniała okolica, śnieżne szczyty, cudowny las – idealne miejsce na
reset i naładowanie baterii. Taki też plan miała policjantka Erin Warner,
niestety gdy w jednym z pierwszych dni jej pobytu tam dochodzi do makabrycznego
odkrycia, Erin wie, że odpoczynek będzie niemożliwy. Jeden z pracowników
znajduje zwłoki młodej kobiety, a lawina sprawia, że miejsce to zostaje
całkowicie odcięte od świata. Nikt nie może wydostać z hotelu pozostających tam
ludzi, nikt nie może przybyć na pomoc. A wygląda na to, że wśród nich grasuje
morderca.
Niestety, choć zapowiadało się, że ta książka będzie bardzo
klimatyczna, to cały potencjał tej historii rozmył się po drodze. Największym
zarzutem względem opowieści Pearse jest schematyczność. Powielone tutaj są
doskonale znane motywy z kryminałów czy thrillerów. Mamy policjantkę, która
musi wypocząć, bo zmaga się z traumą z przeszłości i ma ogromny bagaż
doświadczeń, nie umie uporać się z przeszłością. Mamy mordercę, którego pobudki
okazują się być również przewidywalne i bardzo powtarzalne (gdy już oczywiście
odkrywamy prawdę na temat jego tożsamości – to akurat jest chyba jedyna dosyć
nieprzewidywalna kwestia w całej powieści). Mamy miejsce odcięte od świata, coś
w stylu escape room… Czyli tak naprawdę nie pojawia się tutaj nic nowego, nic
zaskakującego.
Większość bohaterów sprawia wrażenie nijakich, sama Erin
jest nieco lepiej wykreowana, ale właściwie nie wzbudziła we mnie większej
sympatii. Właściwie zupełnie nie pasuje mi ona na policjantkę – bardziej
odebrałam ją jako zagubioną kobietę, która nie wie, czego chce od życia. Żyje z
dnia na dzień, ale bez większego celu. Miała dobre momenty, w których ukazywało
się coś w stylu siły charakteru, przebijała się odwaga, choć chwilami mieszana
z naiwnością i brakiem zdrowego rozsądku, że o instynkcie samozachowawczym nie
wspomnę. Wiecie, być może miała być silną kobietą radzącą sobie z problemami,
ale jakoś mi to nie współgrało z jej sposobem bycia przez większą część
książki.
Choć książkę czyta się lekko i szybko, to mimo wszystko nie
wyróżnia się ona niczym specjalnym na tle powieści kryminalnych. Jest poprawna,
ale nic poza tym. Osoba, która zaczytuje się w tego typu historiach będzie po
prostu zawiedziona tą powtarzalnością. Może i jest odpowiednia konstrukcja,
może i są wszystkie elementy, które powinny się znaleźć w historii tego typu,
ale niestety nie jest to historia poruszająca i zapadająca na dłużej w pamięci.