Wymiary: 130 x 210 mm
Do sięgnięcia po Oko
Horusa skłoniło mnie jedno – nawiązanie do Starożytnego Egiptu, którego
motyw kocham już od wielu, wielu lat. Uwielbiam zgłębiać tę tematykę nie tylko
za pomocą programów dokumentalnych czy typowych książek historycznych, ale
lubię też, gdy pojawia się ona w beletrystyce. Kultura Starożytnego Egiptu ma
tak wiele do zaoferowania, jest owiana nutką tajemnicy, ma w sobie zdecydowanie
coś niepowtarzalnego i magicznego. Idealnie sprawdza się w książkach
przygodowych i sensacyjnych, prawda?
Do tej pory nie miałam styczności z twórczością Joli Czemiel,
ale obok tej pozycji zdecydowanie nie mogłam przejść obojętnie. Oko Horusa to
typowa powieść sensacyjna, w której akcja biegnie bardzo szybko. Chwilami może
nawet za szybko, co w połączeniu z bardzo krótkimi rozdziałami i tak sporą
liczbą bohaterów wprowadza niezły chaos i zamęt. Niektórzy być może przepadają
za takim tempem, ja generalnie też wychodzę z założenia, że lepiej, żeby się
dużo działo, ale czasami łatwo jest przedobrzyć. I chyba tak było w tym
przypadku, bowiem w ogóle nie mogłam się wgryźć w samą fabułę, bo próbowałam
nadążyć za działaniami bohaterów.
Zdecydowanie jest to coś, co nieco przypomina książki Toma
Knoxa czy Dana Browna. Międzynarodowa intryga, tajne służby, intrygi,
niebezpieczeństwo, wyścig z czasem i nawiązanie do starożytnych artefaktów –
doskonale to wszystko znamy. Jednak osobiście odczuwam spory niedosyt pod
wieloma względami – mocniejszego rozbudowania fabuły, rozwinięcia niektórych
wątków i opowieści, dodanie tej całej historii takiej poruszającej głębi.
Pojawiają się tutaj również retrospekcje z przeszłości, cofamy się do czasów
panowania pierwszej kobiety faraona, Hatszepsut. Nie jest tego jednak zbyt dużo
i przyznam szczerze, że ciężko było dostrzec jakiekolwiek powiązanie pomiędzy
tymi ramami czasowymi.
Tym, co również nieco tutaj ucierpiało jest kreacja bohaterów. Właściwie ciężko mi teraz wymienić imię chociażby jednego z nich, a co dopiero powiedzieć o kimś cokolwiek więcej. Nie są oni wyraźnie nakreśleni i być może niepotrzebnie mamy tutaj tak częste przeskoki narracyjne. Wydawałoby się, że tak naprawdę głównym bohaterem jest detektyw Rutherford, ale szczerze? Nie było to w ogóle odczuwalne, a ja nawet nie wymienię Wam chociażby jednej z cech jego osobowości, bo po prostu nie byłam w stanie jej dostrzec.
Mimo wszystko można w tej powieści dostrzec pewną lekkość
pióra i logikę. Da się dojść do tego, jaki zamysł miała autorka i jak
pokierowała akcją, aby odpowiednio pewne wątki rozegrać. I generalnie sam
pomysł uważam za naprawdę ciekawy, ale zdecydowanie można było wyciągnąć z
niego o wiele więcej. Chwilami po prostu przystopować z akcją, dać czytelnikowi
chwile wytchnienia, wprowadzić go mocniej w klimat – z jednej strony klimat
historii królowej Hatszepsut, z drugiej w klimat mocnej powieści sensacyjnej, w
której niebezpieczeństwo i spisek czyhają na każdym kroku.
Nigdy nie sądziłam, że napiszę o jakiejkolwiek książce, że
miała zbyt szybkie tempo akcji, ale niestety – tutaj zdominowało ono wszystkie
inne elementy, co sprawiło, że ciężko było się odnaleźć w samej fabule i
znaleźć punkt zaczepienia. Być może taka forma znajdzie swoich zwolenników, ja
jednak od tego gatunku wymagam czegoś innego, więc nie jestem w pełni
usatysfakcjonowana ową lekturą. Sentyment do Starożytnego Egiptu zrobił swoje,
aczkolwiek nie tego oczekiwałam.