Wymiary: 135 x 208 mm
Agnieszka Jeż, autorka powieści obyczajowych, postanowiła
spróbować swoich sił w zupełnie nowym gatunku – w kryminale. Opowiedziała
historię morderstwa, które na pozór wydawało się być zwyczajną śmiercią z
przyczyn naturalnych lub nieodpowiednio dobranych porcji leków, jednak gdy
policja bardziej przyjrzała się sprawie, odkryła, że stoi za tym coś więcej.
Akcję swojej powieści osadziła na obszarze Warmii i Mazur, w sennej okolicy, w
momencie, gdy lato powoli odchodzi w zapomnienie ustępując miejsca bajecznej
jesieni.
Teoretycznie opis wskazywał na to, że czytelnik będzie miał
tutaj do czynienia z zamkniętą przestrzenią, jaką jest tytułowy hotel Szaniec.
To właśnie tam dochodzi do popełnienia zbrodni, a samo miejsce reklamowane jest
jako ekskluzywne, oferujące swoim gościom cały program surwiwalowy. Jednak jakoś
nie byłam w stanie dostrzec tutaj tego typu elementów. Fakt, że miejsce to
znajduje się na uboczu i każdy ma okazję odciąć się nieco od problemów dnia
codziennego nie oznacza dla mnie jeszcze, że mamy tutaj typowy surwiwal. Ale
faktycznie, miejsce na popełnienie zbrodni wydaje się być dosyć obiecujące.
Podejrzenia szybko padają na kogoś z pozostałych gości
hotelu, aczkolwiek każdy z nich ma albo doskonałe alibi, albo ciężko mu
cokolwiek udowodnić. Komisarz Janusz Kosoń jest tuż przed długo wyczekiwaną
emeryturą, dlatego chce szybko zakończyć to śledztwo, za to jego partnerka,
sierżant Wiera Jezierska, dopiero raczkuje na tej drodze kariery. Chce
rozwiązać wielką sprawę, znaleźć motyw, ukarać winnych. Kreacja bohaterów jest
całkiem w porządku, chociaż można by oczekiwać czegoś lepszego. Nie poczułam
większej sympatii ani do Wiery, ani do Kosonia. Właściwie odbierałam ich w
sposób całkiem obojętny.
Jest to kryminał raczej schematyczny, w którym nie pojawia
się nic nowego i zaskakującego. Fakt, napisany jest dobrze, ma odpowiednią
formę i konstrukcję, ale jeżeli oczekujecie niesamowitego efektu i porażających
emocji, to raczej powinniście te marzenia porzucić – przynajmniej w tym
przypadku. Typowe śledztwo, typowe tropy, nawet dosyć znany, choć zawsze
kontrowersyjny motyw, jakim jest chęć wymierzenia sprawiedliwości oraz żądza
zemsty. Czy łatwo odkryć sprawcę? W pewnym momencie raczej tak, choć przyznaję,
że w sumie samo zakończenie miało w sobie coś niespodziewanego.
Tempo akcji jest całkiem w porządku, ale wydaje mi się, że
bardzo istotny jest jeden z motywów, który autorka tutaj porusza. Temat budzący
wiele emocji i sprzeczek międzyludzkich, bowiem dotyczy Kościoła. Korupcji,
pedofili wśród księży, zakłamania. To są sprawy, które często zamiata się pod
dywan, a jednak co jakiś czas robi się o nich głośno. Są to sprawy trudne i
bolesne, a chociaż tutaj mamy do czynienia z typową fikcją literacką, a nie
historią opartą na faktach, to i tak wypada ona dosyć realistycznie. W pewnym
momencie można naprawdę zrozumieć poczynania bohaterów i nawet zacząć się
zastanawiać nad tym, kto jest tutaj większym zbrodniarzem. Ale do kogo tak
naprawdę należy wymierzanie kary i walka o sprawiedliwość? Czy cel zawsze
uświęca środki?
Nie jest to wyjątkowo krwawy kryminał, ale pojawia się w nim
nieco smaczków „naukowych” związanych z tym, jak doszło do morderstwa czy co
odkryto w trakcie sekcji zwłok. Nie ukrywam, że lubię takie delikatne
wtrącenia, zawsze wywołują zadowolenie na mojej twarzy – ot, zboczenie
zawodowe. Sama fabuła jest przemyślana, a czytelnik może się sam pobawić w
dochodzeniowca, aczkolwiek nadal uważam, że jest to po prostu typowo napisany
kryminał, który nie oferuje nam nic więcej poza tym, z czym już mieliśmy do
czynienia w tym gatunku. Wiem jednak, że czasami ludzie poszukują właśnie
czegoś w takim stylu, prostego, ale przyjemnie napisanego, więc voila! Trafiliście.
Za egzemplarz dziękuję wydawcy.