Data wydania: 06.05.2020
Tytuł oryginału: The eyes of darkness
Tłumaczenie: Waliś Robert, Gębicka-Frąc Maria
Tłumaczenie: Waliś Robert, Gębicka-Frąc Maria
ISBN: 978-83-8215-000-1
Wymiary: 125 x 195 mm
Strony: 383
Cena: 39,90 zł
Oczy ciemności
Deana Koontza to książka, o której zrobiło się ostatnio głośno. Wszystko za
sprawą tego, że autor napisał w niej o wirusie zwanym wuhan-400, a więc w dobie
ostatnio panującej pandemii pojawiło się sporo teorii, jakoby Koontz
przewidział ową sytuację. Nic więc dziwnego, że książka została wznowiona i
wydana ponownie, chociaż pierwowzór pochodzi z 1981 roku. Dla mnie była to
idealna okazja, żeby w końcu zapoznać się z twórczością autora, którego kilka
osób mi już polecało.
Tak naprawdę wzmianka o rzekomym wirusie pojawia się tutaj
zaledwie przez krótką chwilkę, aczkolwiek okazuje się, że ma spore znaczenie
dla całej historii. Mimo wszystko prym wiedzie tutaj próba odkrycia prawdy i
zrozumienia dziwnych zjawisk, które towarzyszą głównej bohaterce. Tina Evans
rok temu straciła w tragicznym wypadku swojego jedynego syna – jednak teraz
zaczynają się w jej życiu dziać dziwne rzeczy, których przesłanie jest jedno –
Danny żyje. Wcale nie umarł. Kobieta nie ma pojęcia, czy zaczyna tracić zmysły,
czy może jednak faktycznie istnieje szansa na to, że może odzyskać swoje
dziecko.
Każda matka jest w stanie zrobić w takiej sytuacji wszystko,
o ile tylko istnieje nikła szansa na to, że odzyska swoją latorośl. Tak więc
główna bohaterka, wraz ze swoim partnerem, podejmuje indywidualne dochodzenie,
co jednak nie podoba się tajnej organizacji rządowej. Zdecydowanie jest im nie
na rękę planowana ekshumacja grobu Danny’ego, a to jeszcze bardziej wzbudza
podejrzliwość Tiny. Tak oto rozpoczyna się wyścig z czasem, walka o niewygodną
prawdę, która nie powinna ujrzeć światła dziennego. To czyste połączenie akcji,
sensacji i tajemnicy.
Prawda jest taka, że istnieje wiele historii tego typu,
aczkolwiek ciężko tutaj pisać o tym, jakoby Koontz kogoś naśladował, skoro
historia ta narodziła się niemal 40 lat temu. Prędzej by można zatem
stwierdzić, że to właśnie jego dzieło zainspirowało wielu twórców do łączenia
ze sobą podobnych motywów. Zaginięcie dziecka, zdolności nadprzyrodzone,
organizacje rządowe, dziwne eksperymenty w laboratoriach – brzmi znajomo?
Pewnie, że tak! Osobiście przepadam za tego typu aspektami, czy to w
literaturze, czy też w filmach, ale zauważyłam też, że urzekają mnie one coraz
mniej, bowiem brakuje w nich często oryginalności, czegoś, co mnie całkowicie
wbije w fotel.
I właśnie nieco w taki sposób odebrałam powieść Deana
Koontza. Jest dobra, przemyślana, wszystko tworzy logiczną całość (chociaż mam
wrażenie, że wszystko rozgrywa się zbyt szybko i zbyt łatwo), ale ta historia
nie wbiła mnie w fotel. Była w pewnym sensie dosyć oczywista i nie znalazłam w
niej nic, co by wzbudziło we mnie wielką euforię. Jest to lektura przyjemna,
napisana przystępnym językiem, z lekkością pióra, ale mam na swoim koncie
czytelniczym wiele tego typu opowieści, dlatego też podchodzę już do nich z
pewnym dystansem. To podobnie jak z horrorami – naprawdę wiele trzeba, żeby
wywołać u mnie efekt zdziwienia i całkowitego omamienia.
Trochę mi w tym wszystkim zabrakło rozbudowania niektórych
motywów czy większego zagłębienia się w kreacje bohaterów. Nie orientuję się,
którą z kolei powieścią w dorobku Koontza była ta książka, ale to wszystko było
takie zbyt proste, jednotorowe, pozbawione takich momentów, które
zaangażowałyby mój umysł do przeprowadzenia analizy. Cały czas fabuła zmierzała
do jednego punktu, który okazał się być bardzo typowy do przewidzenia. W moim
odczuciu to tego typu historia, którą można przeczytać w ramach relaksu, nawet
w jedno popołudnie, bowiem nie trzeba się przy niej nawet wyjątkowo skupiać.
Za egzemplarz dziękuję wydawcy.