Data wydania: 22.01.2019
Tytuł oryginału: Plague of the Manitou
Tłumacz: Piotr Kuś
ISBN: 978-83-8125-359-8
Wymiary: 125 x 195 mm
Strony: 480
Cena: 35,90 zł
Cykl: Manitou #6
Cykl: Manitou #6
Misquamacus powrócił i jest rządny krwi! Dobra, żartuję. Tym
razem jednak nie powrócił. Może w końcu za tym piątym razem Harry Erskine
naprawdę się go pozbył… Ale nie do końca. Bowiem pragnący zemsty manitou
przysłał swoich następców – oto synowie potężnego demona, którzy równie mocno
jak on, pragną wymierzyć sprawiedliwość Amerykanom. I chociaż teoretycznie
wszyscy wiemy, że nie ma po co roztrząsać przeszłości, to spróbujcie to
przetłumaczyć upartym i groźnym Indianom… Nie radzę. Zwłaszcza jeżeli mają
armię roznoszących zarazę zakonnic…
Gdy rozpoczynałam lekturę tej powieści, to odczuwałam
nieodparte wrażenie tego, że już ją kiedyś czytałam. I faktycznie – jakiś czas
temu w bibliotece wypożyczyłam inne wydanie Infekcji,
choć nie wiedziałam, że tak naprawdę stanowi ona szósty tom cyklu o Manitou.
Prawda jest taka, że książki tworzące tę serię można czytać osobno, bez
zachowania specjalnej kolejności, chociaż tak naprawdę wypadałoby jednak
zachować pewną ustaloną przez autora kolejność – z czystego szacunku do jego
twórczości. Mimo wszystko każdy tom to tak naprawdę nieco inna historia, które
łączy jedno – postać pragnącego zemsty Misquamacusa. A ponieważ jego motywy się
nie zmieniają, to wszystko jest raczej jasne i klarowne. Cieszę się jednak, że
wydawnictwo Albatros postanowiło ujednolicić wydanie tego cyklu – to działa na
plus.
Mając za sobą pozostałe pięć tomów, wiedziałam, czego należy
się spodziewać po tym finałowym. Niestety, książki z tego cyklu są pisane w
dosyć schematyczny sposób, jeżeli chodzi o walkę dobra ze złem, ale mimo
wszystko dobrze się je czyta. To takie przyjemne horrory, napisane w celu
rozrywkowym. Przepadam za motywem Indian, dlatego mam do tej serii niejaki
sentyment, choć sam motyw Misquamacusa jest przewidywalny – świetnie, że ten
zły duch ma jakieś podłoże swoich działań, ale to nadal jest coś w stylu
„zabili go i uciekł”. A jednak nie da się zaprzeczyć temu, że cały ten cykl
zyskał sporą popularność i ma swój nieodparty urok.
Biorąc pod uwagę, iż mamy do czynienia z Mastertonem, to i
tutaj nie mogło zabraknąć makabry i znęcania się nad bohaterami, choć tym razem
nie jest to aż tak mocno uwydatnione, jak w innych jego powieściach, czy też w
poprzednich tomach cyklu, przynajmniej w moim odczuciu. W dalszym ciągu uważam,
że mimo wszystko autor zasługuje na uznanie, bo choć przez sześć tomów trzymał
się motywu Misquamacusa i jego zemsty, to za każdym razem potrafił wymyślić i
dobrze opisać kolejną wizję zagłady Amerykanów. W ostatecznym rozrachunku
jednak ta walka dobra ze złem jest dosyć prosta, a akcja w punktach
kulminacyjnych rozgrywa się bardzo szybko, może nawet zbyt szybko.
Jeżeli miałabym ocenić cały ten cykl, to wypada on naprawdę
nieźle. Ma swoje mankamenty, jest tutaj pewna schematyczność, ale mimo wszystko
Masterton to mistrz opisów i makabry, za co go uwielbiam. Znakomicie zainspirował
się motywem Indian, dodał do tego sporo swojej wyobraźni i zaoferował
czytelnikom wciągającą historię z sympatycznym bohaterem w roli głównej.
Za egzemplarz dziękuję wydawcy.