Data wydania: 26.05.2018
Tytuł oryginału: Freya
Tłumacz: Dominika Repeczko
ISBN: 978-83-7686-687-1
Wymiary: 135 x 200 mm
Strony: 360
Cena: 37,90 zł
Seria: Freja #1
Seria: Freja #1
Od dziecka uwielbiałam mitologię i moja miłość do tej
tematyki nigdy nie przeminęła. Choć to Starożytny Egipt pozostaje moim
największym konikiem, to jednak podania z mitologii greckiej czy nordyckiej
znajdują się tuż za nim, a więc z ogromną przyjemnością sięgam po książki, w
których znajdują się do nich nawiązania. A tytuł Freja chyba mówi wszystko – wiadomo, z kim będziemy mieć do
czynienia. Choć to Odyn, Thor i Loki są najsłynniejszymi i najbardziej znanymi
bogami Asgardu, to Matthew Laurence postanowił skupić się na innym bóstwie, na
bogini miłości, płodności i wojny.
W przypadku tej powieści idealnie sprawdzają się słowa
Antona Szandora LaVeya: „To zawsze człowiek tworzył bogów, a nie bogowie
tworzyli człowieka”. Sara Vanadi to tytułowa Freja, która żyje w czasach
teraźniejszych, podobnie jak i inni bogowie z innych mitologii. Jednak ich kult
nie jest już tak rozległy jak kiedyś, a to właśnie dzięki wierze ludzi są w
stanie egzystować między nami. Jednak do czego to doszło, że bogowie muszą się
ukrywać pod ludzkimi nazwiskami, w ludzkich skórach? Im więcej ludzi w nich
wierzy, tym stają się silniejsi… Jednak w XXI wieku naprawdę ciężko o
prawdziwych wyznawców. Jednakże istnieje pewna organizacja, która zapewnia
bogom popleczników, ale wymaga od nich pewnego poświęcenia… A Freja nie jest
gotowa na żadne z nich.
Z przykrością stwierdzam, że to pierwsza książka z motywem
mitologicznym, która nie przypadła mi do gustu. Choć jest napisana w bardzo
przyjemny sposób i czyta się ją lekko, bez większych komplikacji, to jest w
niej zbyt wiele irytujących elementów. Niestety, płynne pióro autora to
zdecydowanie za mało. Sam pomysł na fabułę jest nieco oklepany, ale mimo
wszystko na tyle dobry, że można go naprawdę ciekawie rozwinąć, na wiele
różnych sposobów. Tutaj mamy do czynienia z boginią buntowniczką, która na
każdym kroku musi powtarzać, że jest bogiem (trochę jak ten biedny Loki w
filmach Marvela, aczkolwiek on przy tym wszystkim bywa zabawny i jednak ciężko
go nie kochać). Jakby sama dla siebie potrzebowała poparcia i potwierdzenia, że
naprawdę jest starożytną istotą… Chociaż wierzcie mi, bogowie to by się chyba
ze śmiechu pokładali, gdyby przeczytali tę książkę i zobaczyli, jak zostali
przedstawieni.
Sara, czy też Freja, jest postacią niezwykle irytującą.
Podejmowane przez nią działania są pozbawione jakiejkolwiek logiki i sensu, mogłabym
napisać, że działa zbyt impulsywnie i pod wpływem chwili, ale to nawet nie do
końca tego kwestia. Ta książka jest po prostu niezbyt przemyślana – autor miał
pomysł, zaczął pisać, a potem chyba sam nie wiedział, dokąd zmierza. Mamy tutaj
coś w stylu akademii X-Menów, z tym, że trafiają tam bogowie i to nie do końca
w zgodzie ze swoją wolą. Wszyscy są posłuszni, bo się boją ludzi (serio?
Bogowie?), ale oczywiście Freja się buntuje i musi być inna niż wszyscy – jakże
by mogło być inaczej. Jednak wciąż usiłuję znaleźć sens tej powieści, jakiś
konkretny kierunek, do czego to wszystko zmierza. I to właśnie najbardziej mnie
denerwowało w całej historii – niby pojawia się kwestia wykorzystywania bogów,
tej dziwacznej organizacji, tego pragnienia odzyskania statusu przez Freję… Ale
to wszystko jest takie nijakie.
Zdecydowanie nie jest to książka, która ma na celu dokładne
przedstawienie konkretnej mitologii czy zaprezentowanie sylwetek bogów. To
tylko lekka inspiracja, chociaż niektórzy mogą uznać, że Freja idealnie nadaje
się na boginię – próżna i zbyt dumna, ale ja osobiście bogów postrzegam nieco
inaczej. Mylące chwilami może być też to, że pojawia się kwestia wielu różnych
bogów, z różnych mitologii, więc panuje tutaj jeden wielki misz-masz. Na plus
tej powieści działa dynamiczna akcja, ale z kolei cierpi na tym coś innego –
dobre rozbudowanie wątku kolekcjonowania bogów przez tajemniczą organizację.
Ogółem wydaje mi się, że gdyby autor mocniej rozwinął pewne elementy fabularne
to ta książka mogłaby znacznie więcej zyskać w moich oczach.
Freja to mało
wymagająca, typowo rozrywkowa lektura, która nie skłania czytelnika ani do
refleksji ani do przeprowadzenia analizy rozgrywających się w niej wydarzeń,
choć czasami chciałoby się tutaj znaleźć wielki spisek czy drugie dno. Napisana
bardzo lekkim i humorystycznym językiem stanowi tylko i wyłącznie coś, co
pozwala się nam oderwać od rzeczywistości, ale nie jest to tego typu historia,
która na długo pozostaje w pamięci.