Data wydania: 22.11.2017
Tytuł oryginału: Artemis
Tłumacz: Radosław Madejski
ISBN: 978-83-287-0728-3
Wymiary: 145 x 215 mm
Strony: 340
Cena: 39,90 zł
Andy Weir zabłysnął w świecie literackim dzięki
bestsellerowej książce, jaką był Marsjanin.
Genialny debiut, który szybko doczekał się swojej filmowej adaptacji zdobył
naprawdę wielkie uznanie. Można by nawet uznać, że Weir sam sobie postawił
wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o pisanie kolejnych powieści. Jednak czy
naprawdę zawsze trzeba się odnosić do innych dzieł tego samego autora? W sumie
nie trzeba, ale prędzej czy później staje się to nieuniknione. Jak zatem wypada
jego nowa powieść, Artemis?
Niestety, chwilę zwlekałam z zapoznaniem się z tą powieścią,
choć przyznaję, że miałam na nią wielką ochotę, ale o dziwo nie miałam zbyt
wielkich oczekiwań. Chciałam po prostu sięgnąć po kolejne dzieło faceta,
którego pierwsza książka chwyciła mnie za serce. Jednak pierwsze negatywne
opinie, jakie przeczytałam, zasiały w moim sercu pewną dozę niepewności. Nie
mówię, że mój zapał jakoś specjalnie ostygł, ale gdzieś tam w głowie pojawiła
się myśl, że trzeba do tej książki podejść ostrożnie. Jednakże w momencie, w
którym zaczęłam lekturę, dałam się całkowicie porwać i wylądowałam na Artemis.
„-Zatrzymaj swoje dziesięć tysięcy – powiedział z uśmiechem
na twarzy. – Wolałbym coś innego. Chcę być znowu twoim przyjacielem.
-Sto pięćdziesiąt tysięcy – odparłam.”
Główną bohaterką tej powieści tym razem jest kobieta, w
niczym nieprzypominająca Marka Watneya. Jednakże pomińmy temat Marsjanina, bowiem chciałabym początkowo
ocenić Artemis jako Artemis, a nie „kolejną powieść tego
autora”. Zapominając zatem o bestsellerze, muszę przyznać, że przygoda na
księżycu mi się spodobała. Owszem, pojawiło się w niej kilka elementów, które
wydały się być wymuszone i infantylne, niektóre teksty czy wspomnienia głównej
bohaterki wydają się być po prostu żałosne, ale w ogólnym rozrachunku książkę
czytało mi się naprawdę przyjemnie. Te elementy, które pobudzały lekko moją
irytację nie zdominowały w całości tego, co dawało mi dobrą rozrywkę.
„-Wiem, że to nie ty ich zabiłaś – odezwał się.
Błyskawicznie wróciłam do rzeczywistości.
-Oj, założę się, że mówisz to wszystkim dziewczynom.”
Doskonałą rzeczą jest sam pomysł na księżycowe miasto, jakim
jest Artemis. Świetnie zaprezentowany podział społeczeństwa, cała hierarchia,
gospodarka i turystyka. Z łatwością można sobie wyobrazić księżyc jako miejsce
akcji, w którym rozgrywa się aż tyle wydarzeń. Aż chciałoby się więcej! Nie
brakuje też tutaj tego kosmicznego klimatu, który jasno daje nam do zrozumienia
o tym, gdzie się znajdujemy. I niestety teraz nie uniknę nawiązania do Marsjanina, bowiem tam mieliśmy do
czynienia z dosyć sporą dawką naukowych czy technologicznych terminów,
przynajmniej w porównaniu do Artemis.
Owszem, tutaj też się tego trochę pojawia, ale nie w takiej ilości i
zdecydowanie nie jest to aż tak skomplikowane.
Dla mnie ogromną zaletą tej powieści jest mocna i szybka
akcja. Idealnie mi ona pasuje do fabuły i głównej bohaterki, choć niektórzy
mogą to odebrać jako nadmiar. Dla mnie jest naprawdę dobrze, bo nie ma czasu na
nudę, choć znajdą się i tacy, którzy zapragną mieć chwilę wytchnienia. W
przypadku Marsjanina było bardziej
statecznie, tutaj jest bardziej dynamicznie. Dodatkowo ta książka podchodzi nie
tylko pod science-fiction, co jest oczywiste, ale pojawia się tutaj również
nutka kryminału i gangsterki. Wbrew pozorom takie połączenie wypadło naprawdę
dobrze. Fabuła jest wciągająca, a cała otoczka idealnie współgra z wydarzeniami.
Choć mam wrażenie, że Andy Weir skierował się nieco ku takim
powszechnie obowiązującym normom i umieścił w swojej nowej powieści to, co
zostanie dobrze odebrane przez ogół, to mimo wszystko Artemis wypada całkiem w porządku. Owszem, różni się od Marsjanina, ale dlaczego miałoby być
inaczej? W końcu to inna powieść, nowa historia. Osobiście dobrze się bawiłam w
trakcie lektury i przymknęłam oko na to, co było drażniące. Jeżeli faktycznie
miałabym porównać obie powieści autora to fakt, Marsjanin wypada znacznie lepiej, ale Artemis wbrew pozorom nie jest takie złe.
„Himmelen er ikke grensen. Niebo nie jest granicą.”