Samantha Shannon to kolejna bardzo młoda autorka, której
debiutancka powieść pojawiła się na rynku. Ma zaledwie 22 lata, a prawa do
pierwszej części dystopijnego cyklu przez nią tworzonego została sprzedana do
21 krajów. To naprawdę ogromny sukces jak na sam początek kariery literackiej.
Czy „Czas żniw” faktycznie jest tak udaną pozycją, czy może wydawcy jednak
zakupili „kota w worku”, który okazał się czymś mniej wybitnym, niż się
zapowiadało?
Mamy rok 2059. Wielu ludzi posiada nadprzyrodzone zdolności,
a należy do nich Paige Mahoney, która na zlecenie swojego szefa – Jaxon’a
Hall’a – włamuje się do ludzkich umysłów. Jest bardzo rzadką odmianą
jasnowidza, a mianowicie śniącym wędrowcem. Jej życie nie jest jednak takie
kolorowe, jakby się wydawało. Wyjątkowość nie zawsze idzie w parze ze
szczęściem i radością, bowiem naraża człowieka na wielkie niebezpieczeństwo i
zazdrość ze strony innych. I jak to zazwyczaj bywa… sprawy zmieniają swój bieg,
a Paige trafia do karnej kolonii, gdzie władzę sprawuje rasa Refaitów – istot z
innego świata. Dziewczyna za wszelką cenę pragnie odzyskać tylko jedną rzecz –
wolność.
Tak sobie myślę, że każdy pisarz się na czymś wzoruje.
Zwłaszcza początkujący pisarz, który jeszcze nie jest pewien, w którym kierunku
chce podążyć. Szuka inspiracji, które mogłyby nadać charakteru jego pracy.
„Czas żniw” z pewnością jest intrygującą lekturą, która posiada wiele
interesujących wątków i motywów. Dystopia dystopią, jednak autorka dodała tutaj
coś, czego w innych tego typu książkach do tej pory nie spotkałam. Mam na myśli
oczywiście obcą rasę sprawującą władzę w Oksfordzie, czyli karnej kolonii. To
już bardziej podchodzi pod science-fiction, ale ponieważ lubię te dwa gatunki, to
dla mnie okazało się to być połączeniem znakomitym. Intuicja mi podpowiada, że
niektórzy podczas czytania zauważą powiązanie z książkami takimi jak „Igrzyska
śmierci” czy też „Więzień labiryntu”, jednak są to sprawy raczej
minimalistyczne.
Przyznaję, że młoda pisarka odwaliła kawał dobrej roboty.
Idealnie połączyła wiele elementów w jedną powieść, która porywa czytelnika.
Wykreowała niesamowity świat, a jego opisy tak mocno poruszają naszą
wyobraźnię, że możemy się do niego przenieść za pomocą umysłu. Każdą sytuację
widziałam własnymi oczami, jakbym oglądała jakąś projekcję czy po prostu dobry
film. Pełna akcji i napięcia opowieść, z dawką niepewności – co to jeszcze stanie
na drodze naszej bohaterce? Chwilami może i nieco przewidywalna, ale w sumie
nie przeszkadzało mi to w żadnym wypadku. Przymknęłam na to oko, bo wiadomo, że
autorka dopiero zaczyna i potrzebuje czasu, aby się „wyrobić”. Jednak jak na
pierwszy raz, jest naprawdę świetnie! Jestem pełna podziwu.
Znakomity pomysł na fabułę znalazł odzwierciedlenie w
przekazaniu go czytelnikowi w bardzo dobry sposób. Pojawia się też sprawa
bohaterów – na pewno nie są płytcy i jałowa. Paige to ciekawa dziewczyna,
odważna i pewna siebie, chociaż widać, że wewnątrz niej toczy się walka. Łatwo
się z nią jednak zżyć. Drugim ważnym bohaterem jest jej opiekun w Oksfordzie –
Arcturus. Tajemnicza istota, która dopiero z czasem zaczyna zaskarbiać sobie
naszą sympatię i zaufanie. Jednak nie tylko ta dwójka została znakomicie
nakreślona. Pozostali bohaterowie, nawet Ci nieco mniej ważni i niepojawiający
się za często, są tak przedstawieni, że łatwo ich sobie zwizualizować.
Muszę też napisać parę słów o samym pomyśle na wprowadzenie
do dystopii obcej rasy. Czy był to dobry zabieg? To już kwestia gustu, mnie się
jednak spodobał. Dodatkowe urozmaicenie, które sprawiło, że pojawił się powiew
świeżości pośród książek dystopijnych. Jedną rasą są Refaici, którzy objęli
panowanie w karnej kolonii. Odebrałam ich jako istoty, które mają się za lepsze
od innych, a ludzi traktują z wyższością. Mimo wszystko jedna wypowiedź
Arcturusa sprawiła, że zaczęłam coraz bardziej zastanawiać się nad ich
pochodzeniem. Równie mocno zaintrygowali mnie ich wrogowie – Emmici. Liczę na
to, że w kolejnych częściach moja wiedza na ich temat znacznie się pogłębi.
Chciałabym, żeby autorka poświęciła im więcej uwagi, bo tym tomem narobiła mi
ogromnego smaka na kolejne.
„Czas żniw” to książka, która mnie oczarowała. Wszystko
rozwija się w odpowiednim tempie, nic nie dzieje się od razu i bez konkretnego
powodu. Akcja wywołuję reakcję. Krok po kroczku poznajemy losy bohaterki, a
fabuła nas pochłania. Styl autorki jest naprawdę dobry, zasługuje na uznanie, skoro
jest początkująca. Książka chwyta za serce, pozostaje w pamięci na długo i z
pewnością nie jest lekką i łatwą pozycją do przeczytania na jeden wieczór. To
książka, którą można się delektować. To książka, która sprawi, że po
zakończeniu krzykniecie „To już koniec? Chcę więcej!”. Niezwykle udany debiut,
z niecierpliwością czekam na kolejne tomy cyklu i wystawiam ocenę 9/10.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu: