Macie może kota? Tak? No dobra. A zdarzyła się może kiedyś
taka sytuacja, że kot zachowywał się dziwnie? Biegał za czymś jak opętany,
patrzał w jedno miejsce, budził się nagle i zrywał z kanapy albo polował na
coś, czego nie widać? Zapewne tak. I teraz pomyślmy logicznie.. czy to dlatego,
że koty już tak mają, czy to może dlatego, że koty wyczuwają obecność duchów?
Cas Lowood zabija umarłych. Nie zombie, lecz duchy. To taki
rodzinny biznes, jego przodkowie też to robili. Cas chce pomścić śmierć swojego
ojca, który zginął z rąk pewnej potężnej zjawy. Podróżuje wraz ze swoją matką,
która jest czarownicą, i zabija każdego ducha, którego spotka na swoje drodze.
Do czasu. Bo gdy trafia do miasta Thunder Bay, którego największą legendą jest
Anna Korlov, lepiej znana jako Anna we Krwi, Cas nie zabija jej. Co więcej ona
nie zabija jego, mimo że w piwnicy w jej domu jest dość pokaźna kolekcja
trupów…

W sumie w wielu pozycjach mieliśmy już do czynienia ze
zjawami i łowcami. Tutaj jest dokładnie ta sama zasada i ten sam motyw. Akcja
toczy się dość szybkim tempem, jednakże czytelnik ma czas na własne
przemyślenia oraz refleksje no i na pewno nie zagubi się w tym, co się
aktualnie dzieje. Nie ma tutaj szybkich przeskoków z miejsca na miejsce, ani
ciągłych zmian tematu. Język jest bardzo prosty i miły w odbiorze, czasem
trochę ostrzejszy, występują przekleństwa, które mimo wszystko nie rażą jakoś
wybitnie w oczy. Może nawet były tutaj potrzebne, żeby dodać dramaturgii. Narracja
pierwszoosobowa z punktu widzenia głównego bohatera, czyli Cas’a Lowooda,
dodatkowo w czasie teraźniejszym. Trochę dziwnie mi się czyta ten rodzaj
narracji, ale nie narzekam. Książka jest napisana w taki sposób, że czyta się
ją bardzo szybko. Zakończenia niektórych
rozdziałów sprawiały, że przeszywały mnie ciarki i zdecydowanie wzrastało
napięcie.
Opisy są wystarczające, jednak myślę, że mogłyby być nieco
bardziej dokładne. Oczywiście w miarę dało się sobie wyobrazić świat powieści,
a także poszczególnych bohaterów, ale zdecydowanie można było to dopracować
jeszcze bardziej. Uważam także, że wątek romantyczny powinien być tutaj lepiej
zrealizowany, a także różne sytuacje przyczynowo-skutkowe. Emocje pewne były,
jednak zdecydowanie za mało. Mimo to, książka ma spory potencjał, który został
w dużej mierze wykorzystany. Znajdziemy tutaj pewne niedociągnięcia, czasami
wszystko jest zbyt proste i oczywiste, czasami niektóre rzeczy mogą nam się
wydawać płytkie i denne. Jednak całość jest całkiem przyjemna. Dużym plusem
jest według mnie także to, że autorka nie boi się uśmiercać bohaterów.
Zazwyczaj unika się czegoś takiego w książkach, a tutaj jest to trochę na
porządku dziennym. I to jest całkiem nieźle opisane, ja do tej pory mam kilka
trupów przed oczami.
Bohaterowie są przedstawieni dość wyraźnie, by zauważyć
pewne ich cechy oraz poglądy czy też nawyki. Wszyscy są teoretycznie zwykłymi
nastolatkami, jednak każdy ma w sobie coś innego. Cas jest bardzo miłym
chłopakiem, który ma jasno określony w życiu cel. Z pewnością można go polubić.
Spodobało mi się przedstawienie Anny, było widać, że jako zjawa jest nieco
zagubiona i zawieszona między dwoma światami, a także rozdarta wewnętrznie. I
muszę pochwalić tutaj złamanie stereotypu najpopularniejsze dziewczyny w
szkole. Carmel wcale nie była pustą lalą, której w głowie tylko wywyższanie się
i uprzykrzanie innym życia.
„Anna we Krwi” jest lekką, przyjemną książeczką do
przeczytania na jeden wieczór. Można się oderwać od rzeczywistości i na chwilę
zostać łowcą duchów. Nie jest to pozycja wybitna, ale zła także nie.
Zaliczyłabym ją do książek dobrych, po prostu dobrych. Ma swoje plusy i minusy,
ale przeczytać można. Nie zajmuje to dużo czasu, jednak nie uważam tych kilku
godzin za czas stracony.
_________________________________________________________________________________
Ahhh.. 9 dni wolnego. Chociaż nie wiem czy słowo "wolne" to dobre określenie. Kilka sprawozdań z chemii fizycznej i fizyki, przepisanie wykładów, nauka na egzaminy i kolokwia, ogarnięcie notatek... piękna majówka.
A na dodatek jutro będę stara. Ostatnie naście lat... depresja jak nic xD.
A ogólnie to jest to naprawdę piękne uczucie, wiedzieć, że jest ktoś, kto mimo tego, że mieszka na drugim końcu Polski myśli o mnie i pamięta. Nawet głupia pocztówka potrafi sprawić człowiekowi tyle radości.
I bardzo mi się podobał wczorajszy dzień. Zdecydowanie brakowało mi takiego siedzenia na trawie na odludziu, chodzenia po torach i kamieniach, jedzenia chrupek, lodów i picia taniego wina. Tak, czasem trzeba.
A tymczasem czas na chemię organiczną...A gratis wrzucę jeszcze piosenkę, która im ciągle chodzi po głowie: