Wymiary: 145 x 210 mm
Sięgając po Gaz do
dechy miałam pewne obawy. Z jednej strony wiązały się one z tym, że nie
przepadam za zbiorami opowiadań. Naprawdę rzadko kiedy ta forma mnie przekonuje
– nigdy nie mam okazji odpowiednio się wczuć w daną historię, bo ledwo się
zacznie, a już się kończy. Na palcach jednej ręki zliczę antologie, które
przypadły mi do gustu. Druga sprawa to to, że nigdy nie było mi po drodze z
twórczością Stephena Kinga, a Joe Hill to jego syn. I wiem, że nie można
oceniać tego przez taki pryzmat, ale nie na darmo mówi się, że jaki ojciec,
taki syn. W końcu skądś wzorce musiał czerpać, prawda?
Zastanawiacie się zatem zapewne, dlaczego w ogóle podjęłam
decyzję o sięgnięciu po tę książkę. A dlatego, że jednak od dawna chodziła za
mną chęć zapoznania się z dziełami Hilla. Chciałam po prostu spróbować i
zobaczyć, czy może jednak jego pomysły oraz sposób ich przekazywania przypadną
mi do gustu – bo właśnie gdzieś tam w mojej głowie tliła się nadzieja, że nie
poszedł zbytnio w ślady ojca. I nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, że King to
bardzo znany i szanowany pisarz, mający rzesze fanów. Jednak mnie przekonała
póki co tylko Mroczna Wieża. Jego
groza w ogóle do mnie nie przemawia – zamiast przerażać, nudzi. Dodatkowo
uznałam, że może lepiej sięgnąć właśnie po opowiadania na sam początek, zamiast
od razu brnąć w długie powieści. Zawsze mogłam przeczytać tylko kilka z nich, a
potem sobie po prostu odpuścić.
Sprawa jest dosyć prosta – Hill, podobnie jak jego ojciec,
nie do końca mnie przekonał. Nie wiem, czy to tkwiąca we mnie zakodowana
niechęć, czy może faktycznie po prostu jego pomysły i wykonanie nie rezonują z
moim gustem. Fakt, plusem jest z pewnością to, że ma on w głowie mnóstwo
różnych wizji i panuje tutaj ogromna różnorodność, ale tak naprawdę w żadną z
tych historii nie byłam w stanie się wczuć. Żadna nie wzbudziła we mnie
jakichkolwiek emocji, a przecież to właśnie o emocje chodzi, zwłaszcza jeżeli
mamy do czynienia z grozą, prawda? A właściwie to z jakąkolwiek literaturą –
powinna nas po prostu poruszyć, w taki czy inny sposób.
Nie przyczepię się również do warsztatu pisarskiego, bo po
prostu nie sposób cokolwiek Hillowi pod tym względem zarzucić. Dobry i bogaty
język, rozbudowane wątki, przemyślany rozwój wydarzeń i gatunkowy misz-masz.
Jest tutaj trochę typowej fantastyki, nie brakuje zjawisk nadprzyrodzonych,
grozy i obrzydzenia (chociaż to zawsze kwestia indywidualnej wrażliwości), a i
znajdzie się też coś z nutką kryminału. To akurat bardzo dobra rzecz – że autor
zaoferował swoim czytelnikom taką mieszankę, bowiem każdy znajdzie tutaj coś
dla siebie. O ile właśnie przekona się do jego pomysłów. Ja tak naprawdę nie
mam pojęcia, czemu mi z tym wszystkim nie po drodze, ale przyznaję szczerze, że
tego nie czuję.
Myślę, że warto zwrócić też uwagę na to, że niektóre z
opowiadań mają dosyć zaskakującą formę. Nie mamy do czynienia za każdym razem z
typowym, jednolitym tekstem, bowiem Hill wychodzi poza ramy. To też było na
swój sposób urzekające i oryginalne, było dodatkowym świadectwem jego
wszechstronności. Jestem przekonana, że Hill to człowiek o niesamowitej
wyobraźni, który ma w głowie jeszcze sporo pomysłów i wizji ich przekazania
swoim czytelnikom. Chociaż nie potrafiłam się odnaleźć w jego opowiadaniach, to
może jednak nie porzucę całkowicie tej próby zapoznania się z jego twórczością.
Może jednak w pewnym momencie skuszę się na konkretną powieść, ale jest to
sprawa do przemyślenia.
Nie jestem w stanie tej książki ocenić, bowiem fakt, że mnie
po prostu nie przypadła do gustu, nie oznacza, że jest zła i nie warto po nią
sięgać. Potrafię dostrzec ogrom zalet jeżeli chodzi o dzieło Hilla, ale z
drugiej strony nie potrafię odkryć sedna tego, że nie potrafiłam się w nim
odnaleźć.