"Rok we mgle" - Michelle Richmond





Data wydania: 19.09.2018
Tytuł oryginału: The Year of Fog
Tłumacz: Krzysztof Uliszewski
ISBN: 978-83-7515-540-2
Wymiary: 136 x 205 mm
Strony: 432
 Cena: 39,90 zł








Choć pierwsza powieść Michelle Richmond, z jaką miałam okazję się zapoznać (I że cię nie opuszczę), nie wywarła na mnie zbyt wielkiego efektu, to postanowiłam nie zniechęcać się zbyt mocno do jej twórczości i sięgnąć po inną z jej książek, Rok we mgle. Wiecie, czasami pierwsze spotkanie bywa nie do końca udane, a potem okazuje się, że po prostu sięgnęło się po jedną z tych słabszych opowieści autora, które akurat powstały wtedy, gdy miał gorszy okres – to się zdarza każdemu, a zwłaszcza pisarzom! Wena to bardzo kapryśne stworzonko… Czy zatem moja opinia na temat twórczości Richmond uległa poprawie?

Chyba nie do końca… Możemy to teraz rozpatrywać w dwóch płaszczyznach. Rok we mgle to powieść, którą odbieram identycznie jak I że cię nie opuszczę. Zatem może to sugerować, że autorka przynajmniej utrzymuje stały poziom swojej twórczości, ma jasno określone cele, trzyma się tego, co bezpieczne i po prostu ma swój styl i wizję. Po części jest to prawda, aczkolwiek trzeba też napisać o tym, że w jej powieściach po prostu czegoś mi brakuje. Ogółem staram się unikać porównań jednej książki do drugiej, ale w tym przypadku będzie to ciężkie do zrobienia, gdyż podczas lektury tej powieści przypadły mi do gustu dokładnie te same elementy, co w przypadku pierwszego spotkania z twórczością autorki. Richmond ma dobry styl, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę bardzo szybko, a wyobraźnia jest w pewien sposób poruszona – ponownie miałam wrażenie, że po prostu przed moimi oczami rozgrywa się film. Zatem co jest nie tak?



Przede wszystkim powtarzalność, brak budowania napięcia i lepszego tempa akcji. Zacznijmy od tego, że Richmond ponownie wzięła na tapetę dosyć oklepany temat, tym razem nie motyw sekty, a zaginięcia dziecka. Fabuła jest do bólu przewidywalna, bowiem z łatwością można dojść do tego, jak historia się potoczy i jaki będzie jej finał (swoją drogą raczej mało porywający finał, zdecydowanie nie jest to coś, co wbije czytelnika w fotel i zabierze mu dech w piersi). Tempo akcji? Bardzo kiepskie, można wręcz odczuć wrażenie, że jest do granic możliwości rozwleczona, a my snujemy się za główną bohaterką. I choć stale towarzyszyło mi to uczucie „oglądania filmu” (że tak polecę skrótem myślowym, który chyba jednak każdy książkoholik zrozumie), to jednak obawiam się, że gdybym faktycznie oglądała tego typu film, to niejednokrotnie ucięłabym sobie drzemkę – niechcący. Tutaj przy życiu trzymały mnie chyba jedynie krótkie rozdziały i po prostu przyjemny język, bo zdecydowanie nie mogę napisać, że była to kwestia porywającej fabuły.

Mimo wszystko historia sama w sobie jest logiczna i sensowna, aczkolwiek bardzo oklepana i przewidywalna. Rok we mgle o tyle wygrywa z książką I że cię nie opuszczę, że nie jest absurdalny. To taka życiowa opowieść, choć nie pojawia się w niej nic zaskakującego. Niestety, muszę ze smutkiem stwierdzić, że jak na tego typu tematykę, jest tutaj zbyt mało emocji – niby są tam jakieś zaczątki pewnych uczuć, takich jak tęsknota, miłość, oddanie, smutek, radość, rozpacz… Ale to wszystko jest takie płytkie, pozbawione głębi i realizmu. Właściwie wszystko w tej powieści jest bardzo jednolite i w tym przypadku nie jest to zaleta…



Sami bohaterowie są dosyć trudni do określenia. Jake, ojciec zaginionej dziewczynki, ma bardzo dziwne podejście do całej sprawy. Najpierw porusza niebo i ziemię, aby odnaleźć córkę, ale bardzo szybko się poddaje i właściwie ciężko jest stwierdzić, czego pragnie od życia. Z kolei Abigail, jego narzeczona, obwinia się za to, że Emma zaginęła, aczkolwiek ma w sobie znacznie więcej determinacji niż Jake, choć nie jest matką dziewczynki i zna ją zaledwie od roku. Dobrą rzeczą było to, że faktycznie dało się zauważyć zmiany, jakie zachodziły w jej zachowaniu – początkowo była pełna rozpaczy i obwiniała się na każdym możliwym kroku, ale potem uparcie trzymała się nadziei, że Emma się odnajdzie. Jednak te emocje nie były zbyt mocno nakreślone, bardziej wynikało to z faktu, że padały po prostu tego typu sformułowania, bowiem gdybym miała faktycznie poczuć to, co główna bohaterka, to raczej nic by mi się nie udzieliło.

I niby jest tutaj to, co być powinno, ale zdecydowanie po zakończeniu lektury (a nawet i w trakcie) odnosi się wrażenie, że to wszystko dało się napisać lepiej. Wciąż czegoś brakuje, takiej finezji, klimatu, emocji – niby język autorki jest bardzo płynny i plastyczny, a jednak wszystko wydaje się być takie sztywne. Chwilami bywa nużąco, całość jest przewidywalna, aczkolwiek książka ta sprawdzi się w przypadku czytelnika poszukującego chwili wytchnienia od mocniejszych lektur, który z przymrużeniem oka podejdzie do słowa „bestseller” i nie będzie miał zbyt wielkich oczekiwań.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję:



Komentarze

A book is a dream that you hold in your hands...

A book is a dream that you hold in your hands...

Reading is dreaming with open eyes...

Reading is dreaming with open eyes...