"Bracia Slater. Dominic" - L.A. Casey





Data wydania: 05.10.2017
Tytuł oryginału: Dominic
Tłumacz: Sylwia Chojnacka
ISBN: 978-83-65740-66-3
Wymiary: 135 x 205 mm
Strony: 488
 Cena: 36,90
Seria: Bracia Slater #1





Ja, osoba stroniąca od romansów, sięgnęła po takowy po raz kolejny. I wiecie co? Okazuje się, że nie było tak źle, jak myślałam! Nawet kilka osób mnie ostrzegało, że to zupełnie nie dla mnie, że twórczość L.A. Casey to coś, od czego powinnam się trzymać z daleka. No tak, taki już ze mnie antyromansowy twór. Ale jesień, pora roku, która napawa człowieka melancholią, zrobiła swoje. Zachciało mi się romansu! Dlatego sięgnęłam po jeden z bestsellerów Casey, jeden z tomów serii o braciach Slater. Wybór padł na Dominica.

Ekspertem nie jestem, ale ta książka to takie typowe New Adult. Bronagh Murphy, główna bohaterka tej powieści ma 18 lat, niebawem skończy szkołę i wkracza z przytupem w dorosłość. Chociaż w jej przypadku jest to dosyć niestabilne, bowiem dziewczyna musiała dorosnąć już wcześniej, gdy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Takie wydarzenia odciskają mocne piętno na człowieku, zwłaszcza takim, który znajduje się w okresie nastoletnim. Jej prawnym opiekunem została jej siostra, Branna. Dziewczyny zawsze były sobie bliskie, a od lat nikt inny nie wkraczał do ich życia. I o ile Branna nie zamknęła się całkowicie na świat i ludzi, tak Bronagh to zrobiła. Pragnie tego, aby wszyscy zostawili ją w spokoju. Ignoruje nawet niesamowicie przystojnego Dominica Slatera, nowego ucznia w szkole. I właśnie takim zachowaniem sprawia, że Dominic robi wszystko, aby uwieść dziewczynę.

Pierwsza sprawa, o której muszę wspomnieć to fakt, że wszyscy tutaj się… biją. Serio. I to tak porządnie, do tego stopnia, że pojawiają się granatowe siniaki, rozcięte brwi, trzeba zakładać szwy. I nie myślcie sobie, że dotyczy to tylko męskiej społeczności w tej historii. Tutaj nawet laski się biją. Właściwie każdy bije się z każdym, co do pewnego stopnia jest nawet zabawne, bo bójki chwilami wynikają z humoru sytuacyjnego i wszystko to wygląda dosyć komicznie, ale chwilami jest to raczej niepokojące. Czy bohaterowie Casey nie potrafią inaczej rozwiązywać swoich konfliktów? Nawet tych najprostszych? Sama nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Czy było tego za dużo? Może trochę, bo po pewnym czasie stało się to raczej nudne, a nie zabawne. Jasne, podziwiam Bronagh i Brannę za odwagę i taką chęć bronienia siebie nawzajem, plus za to, że potrafią się bronić i porządnie przywalić natarczywemu facetowi, ale te dwie dziewczyny po prostu emanują agresją. Niemal na każdym kroku. I to samo tyczy się braci Slater, a zwłaszcza Dominica, którego mózgiem steruje chyba testosteron, bo ten koleś jakby tylko mógł, to pobiłby na śmierć każdego, kto chociażby krzywo się uśmiechnie w jego kierunku. Jak dla mnie jest to lekko przesadzone.

Polubiłam Bronagh, bo nie była to kolejna sierota, którą musi oswobodzić książę na białym rumaku. Podobała mi się jej relacja z siostrą, to, jak wzajemnie się wspierały, nic przed sobą nie ukrywały, były po prostu zżyte jak najlepsze przyjaciółki. Podobnie sprawa wygląda w przypadku braci Slater. To piękne, gdy rodzina trzyma się razem za wszelką cenę. Dobrym zabiegiem jest też niesamowity plot twist, stanowiący jednocześnie punkt kulminacyjny tej powieści, którego zupełnie bym się nie spodziewała w typowym romansie NA. Chociaż autorka dosyć szybko go ucięła, to i tak wywołało to we mnie pozytywne zdziwienie. Nie mam też nic do zarzucenia autorce, jeśli chodzi o styl i język tej powieści. Jednak pojawiło się kilka elementów, które nie do końca przypadły mi do gustu…

Mianowicie chyba był to sam Dominic. Zdziwieni? Tak, lubię pewnych siebie kolesi, ale ten typek jest przerysowany. Ta jego wieczna agresja i zazdrość są po prostu chorobliwe, a droczenie się z Bronagh też momentami było przegięciem. Bo o ile żartobliwe rzucanie względem siebie wyzwisk na poziomie „idioto” czy „debilu” jeszcze ujdzie, tak wieczne nazywanie dziewczyny (która podobno mu się nieziemsko podobała!) „szmatą” i „zdzirą” jest raczej nie na miejscu. Szczerze? Ja po kilku takich akcjach, jakie zafundował Bronagh, miałabym go totalnie gdzieś, niezależnie od tego, jak niesamowicie seksowny był. Po prostu zaczęłabym go totalnie ignorować, a gdyby to nie pomogło, to zaradziłabym tej sprawie inaczej. No i nie zabrakło też jednak pewnych sytuacji, które po prostu były lekko żałosne i infantylne, co właśnie najczęściej działa mi na nerwy w romansach. Książka ta oczywiście emanuje też seksem i to na każdym kroku, bo Dominic zachowuje się jak chodząca burza hormonalna, która nie myśli o niczym innym, tylko o zaliczeniu wszystkiego, co się rusza i nie ucieka na drzewo. Choć mam wrażenie, że byłby w stanie zrobić to nawet na drzewie. Dobra, spodziewałam się tego, a Casey jest raczej dosadna w swoim słownictwie, ale w sumie buduje się w to jedną i spójną całość. 

I tak oto docieramy do finału tej opinii, w której chyba nie znajdziecie jednak jednoznacznej odpowiedzi na to, czy mi się ta książka podobała. Mam jej co nieco do zarzucenia, choć w ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że dobrze się bawiłam podczas lektury. Ten typ literatury ma to do siebie, że mimo wszystko wciąga, o ile oczywiście nie jest to romans najgorszego sortu, który od razu mamy ochotę wyrzucić przez okno bądź spalić w piecu po kilkunastu stronach, bo tylko do tego się nadaje. Dlatego tak, historia Dominica i Bronagh jest wciągająca, można przy niej odciąć się od myślenia, bo zdecydowanie nie musimy angażować naszego mózgu w tę historię, więc sprawdzi się idealnie jako rozrywka i oderwanie od problemów dnia codziennego. Czy jest to natomiast historia, która pozostanie ze mną na dłużej? Nie. Przyznaję, nieco się zżyłam z bohaterami, nawet lekko identyfikuję się z Bronagh w niektórych aspektach, ale jednak nie wydaje mi się, żeby była to opowieść, która mogłaby zająć kawałek mojego serca. Przeczytałam ją w jeden wieczór i na tym nasza przygoda się zakończy.

Czy polecam? Fankom romansów i erotyków jak najbardziej, bo gdybym miała ją oceniać czysto pod takim względem, to ma w sobie wszystko to, co powinna. Konkretnych (choć nieco przerysowanych) bohaterów, chwytliwą, choć powtarzalną historię, nie brakuje tutaj emocji i humoru, pojawia się nawet mocniejsza akcja. Dlatego wydaje mi się, że nie jedna czytelnika ulegnie urokowi braci Slater. Ja jakoś byłam w stanie trzymać się w ryzach. 


Komentarze

A book is a dream that you hold in your hands...

A book is a dream that you hold in your hands...

Reading is dreaming with open eyes...

Reading is dreaming with open eyes...