"Łzy Mai" - Martyna Raduchowska





Data wydania: 4.07.2018
ISBN: 978-83-280-5459-2
Wymiary: 125 x 195 mm
Strony: 416
 Cena: 39,99
Cykl: Czarne Światła #1









„W New Horizon androidy nie śnią o elektrycznych owcach. One marzą o reinforsynie.”

Czy mogłam przejść obojętnie obok książki, która nawiązuje do twórczości Philipa K. Dicka? Oczywiście, że nie! Uwielbiam historię, która zawarta jest w powieści Blade Runner. Łowca Androidów, do której to właśnie nawiązuje widoczny tekst znajdujący się z tyłu okładki Łez Mai. Wiedziałam, że to na pewno nie będzie to samo, co w przypadku Philipa K. Dicka – ten człowiek był na tyle specyficzny, że nikt nigdy go nie podrobi, z resztą jestem pewna, że Martyna Raduchowska nie to miała na celu. Zatem co? Być może stworzenie niesamowicie porywającej historii, która skłoni czytelnika do rozważań na temat tego, gdzie kończy się i zaczyna człowieczeństwo? Jeżeli tak to naprawdę jej się udało.

Akcja powieści rozgrywa się w latach 30. XXI wieku, gdzie technologia rozwinęła się do niewyobrażalnego poziomu. Jest to dość intensywnie widoczne w postępie medycznym – nawet gdy człowiek znajduje się na granicy śmierci, jest już bliski przejścia na drugą stronę, można go z tego wyprowadzić. Co więcej – sprawić, że będzie w pełni sprawny w bardzo szybkim czasie. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy… Jednak czy wtedy nadal pozostaje się człowiekiem? Czy jest nam już wtedy bliżej do maszyny, do androida? Co dowodzi tego, że jesteśmy ludźmi? Co nas odróżnia od innych gatunków, od sztucznej inteligencji? Nasz mózg i ciało działają przecież na zasadzie ściśle określonych zasad, algorytmów. Gdyby jeszcze mocniej zagłębić się w różne teorie naukowe, to być może wyszłoby na to, że jesteśmy tylko zbiorem atomów współpracujących ze sobą… A być może nawet nie. Więc w czym tkwi sedno, o ile w ogóle istnieje?

Głównym bohaterem wbrew pozorom nie jest tytułowa Maya, choć nie da się ukryć, że odgrywa ona bardzo znaczącą rolę w tej historii. Jednakże to na poruczniku wydziału zabójstw skupia się większa uwaga. Jared Quinn ledwo uszedł z życiem po jednej z akcji Buntu, kiedy to zdradził go jego własny android – Maya. Choć był bliski śmierci, to technologia zapewniła mu nowe życie. Życie, o którym zdecydowanie Quinn nie marzył. Nigdy nie chciał pozwolić na to, aby stać się w połowie androidem. A teraz? Teoretycznie nadal jest człowiekiem, ale poprzez wszystkie ulepszenia wprowadzone w jego ciele, które miały na celu uratowanie mu życia, posiadł niezwykłe umiejętności – typowe dla robotów. I widzicie, pojawia się tutaj już pierwsza intrygująca i dająca do myślenia kwestia – z jednej strony to piękne, że medycyna zaszła tak daleko, że ratuje ludzkie życie. Że daje nowe możliwości – kto by tego nie chciał? Lepsza kondycja, lepsze zdrowie, lepszy wzrok. Brzmi jak bajka. Ale świadomość tego, że tak naprawdę masz w sobie obce ciało, nie masz pojęcia z czego się ono składa, ale na pewno nie z twoich komórek, z pewnością pozostawia pewne piętno na psychice. W przypadku Jareda jest to doskonale widoczne.

Głównym wątkiem fabularnym stają się morderstwa, do których dochodzi na ulicach New Horizon. Dodatkowo najnowsze systemu policyjne nie są w stanie nic zdziałać w tym temacie, ale dla Quinna jest to okazja do tego, aby porzucić znienawidzoną technologię i powrócić do starych, dobrych metod. Niestety, widać, że targają nim wciąż emocje związane z wydarzeniem, w którym omal nie pożegnał się z życiem. Można by rzec, że nieco zaburza mu to prawidłowe i obiektywne spojrzenie na sytuację, jaka zaistniała w mieście. I choć w ogólnym rozrachunku teoretycznie trafia na częściowo dobry trop, to tak naprawdę trafia na coś znacznie ważniejszego. Trafia na androida, z którym zdecydowanie ma sporo do omówienia. Jednak czy będzie w stanie trzymać emocje na wodzy? Czy jednak podda się impulsowi i zapomni o zdrowym rozsądku?

Martyna Raduchowska znakomicie wykreowała swoich bohaterów, przede wszystkim Quinna, którego naprawdę da się lubić, choć momentami miałam ochotę mocno nim potrząsnąć. Z drugiej jednak strony było mi go po prostu żal – czułam jego rozterkę, jego ból, jego poczucie niesprawiedliwości. A tytułowa Maya? Choć nie jest wiodącą postacią, to mimo wszystko sporo się o niej dowiadujemy, a sceny, w których się pojawia są jednymi z tych, które zmuszają do największych refleksji. Są bardzo emocjonalne, choć mamy do czynienia z androidem. Z androidem, który dzięki reinforsynie mógłby zacząć odczuwać prawdziwe emocje. Androidy mają świadomość tego, co powinny czuć w danej chwili, jednak emocje jako takie są im obce. Znają je jedynie z definicji. Co zatem nimi kieruje, kiedy postanawiają sięgnąć po reinforsynę i zobaczyć, jak to jest odczuwać naprawdę? Czy to właśnie emocje sprawiają, że jesteśmy ludźmi?

Łzy Mai to książka, którą charakteryzuje nie tylko wciągająca fabuła i barwni bohaterowie, ale również znakomite tempo akcji i genialna kreacja świata przyszłości. Jak najbardziej realnej przyszłości, bo wiele wskazuje na to, że zmierzamy w tym kierunku. Klimat tej powieści w znacznym stopniu przypominał mi świat stworzony przez Philipa K. Dicka, ale może to wynikać z tego, że jest to moje główne skojarzenie z androidami. Moja wyobraźnia z automatu przenosi się do wizji Dicka, gdy tylko usłyszy słowo „android”. Jednak chyba nikogo nie zdziwi fakt, że zupełnie mi to tutaj nie przeszkadzało? Wręcz przeciwnie, choć nie chcę, żebyście pomyśleli, że to tylko moja wyobraźnia tutaj działała. Martyna Raduchowska naprawdę znakomicie opisała miejsce akcji i potencjalną przyszłość gatunku ludzkiego – nie było innej możliwości niż to, że taka atmosfera prędzej czy później udzieli się w trakcie lektury.

Łzy Mai to naprawdę dobra książka z gatunku science-fiction, która wciąga już od pierwszych stron. Im dalej zagłębiamy się w świat stworzony przez Martynę Raduchowską, tym bardziej udziela nam się specyficzna atmosfera, a nasza wyobraźnia wskakuje na wyższe obroty. To historia, w której można dostrzec wiele istotnych elementów, a co więcej – to bardzo realistyczna wizja tego, co kiedyś ma szansę się wydarzyć. Mroczny klimat, piętrzące się tajemnice, rosnące napięcie i zaskakujące zwroty akcji – tego tutaj nie brakuje. Zaskakująca dobra i urzekająca powieść. Polecam.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję:



Komentarze

A book is a dream that you hold in your hands...

A book is a dream that you hold in your hands...

Reading is dreaming with open eyes...

Reading is dreaming with open eyes...