Czy blogosfera zmierza w złym kierunku?

Ostatnio głośno zrobiło się o tym, jaki syf zaczął panować w blogosferze. Tylko czemu dopiero ostatnio, gdy jej jakość spada już od dawna? 

Pamiętam, że gdy zakładałam bloga, to książkosfera na blogach była bardzo ograniczoną grupą. Jednak bloga może założyć każdy - taka prawda. Każdy może napisać do wydawnictwa, każdy może napisać do portalu. Nie każdy dostanie pozytywną odpowiedź, inni pozostaną bez odpowiedzi - z tym trzeba się pogodzić. Współpraca z wydawnictwami to nie tylko przywilej, to również odpowiedzialność, o czym wiele osób zapomina. Prowadzenie bloga to nie tylko zabawa, to w pewien sposób promowanie siebie i swoich opinii, które powinny być szczere i rzeczowe. I tutaj pojawia się pierwszy problem blogosfery książkowej...

Jak to jest z tymi wydawnictwami?

Należy zdać sobie sprawę z tego, że dział marketingu dostaje codziennie mnóstwo e-maili z zapytaniem o współpracę stałą czy chociażby jednorazową. Niektórzy w akcie desperacji potrafią pisać kilka e-maili pod rząd. A inni nie potrafią w ogóle prawidłowo pisać... Rozumiem, że wydawnictwa często nie odpisują, choć nie ukrywam, że bardzo miłe i kulturalne jest napisanie chociażby jednego zdania, że współpraca obecnie nie jest możliwa. Ale nie rozumiem tego, że ktoś, kto prowadzi bloga od kilku dni i ledwo potrafi sklecić zdanie zgodnie z zasadami poprawnej polszczyzny, jest w stanie pokusić się o to, żeby napisać wiadomość w stylu:

"Cześć, właśnie założyłem/am bloga i chcę recenzować wasze książki. Podeślijcie mi kilka tytułów."
Wchodzisz na takiego bloga i widzisz przykładową opinię:
1. Przekopiowany opis książki
2. "Recenzja" z samymi kwiatkami ortograficznymi i stylistycznymi, której wydźwięk jest mniej więcej taki: "Książka jest spoko, bo mi się podobała. Fajna ta książka i czytało się dobrze, dlatego polecam wam tą super książkę, bo jest super."

BŁAGAM! Trochę pokory, trochę pracy, trochę doświadczenia... Ja wiem, że nie od razu Rzym zbudowano - sama, gdy czytam swoje pierwsze recenzje, jestem załamana i nie wierzę, że to mogło tak wyglądać, ale zanim podjęłam jakąkolwiek współpracę to naprawdę nieco poprawiłam warsztat, nieco wyrobiłam bloga i nawet nie wiecie, jaka była moja radość, gdy napisała do mnie Fabryka Słów z propozycją współpracy. Do tej pory nie piszę jakoś wybitnie, ale jest mi niezwykle miło, gdy dostaję propozycje książkowe do zrecenzowania, gdy dostaję e-maila od obcych ludzi, że czytali moją opinię i że mam świetnego bloga - to jest naprawdę budujące. 

Ale wiecie, co jest najgorsze w ludziach tego pokroju? Że są wręcz oburzeni, gdy zwrócisz im uwagę. Pamiętam, że jakiś dwunastolatek założył kiedyś bloga i w swoich wpisach robił masę błędów - dlatego powinien przyjmować konstruktywną krytykę, ale on wolał usuwać wszystkie takowe komentarze. Miarka się przebrała, gdy zaczął kraść grafiki z portalu BookGeek.pl - czy naprawdę pewnych osób nie stać na oryginalność i upadają tak nisko?

Ale jest jeszcze jedna, okrutna sprawa... Wydawnictwa chyba niejednokrotnie nie zwracają uwagi na to, z kim podejmują współpracę. Bo gdy widzę niedopracowane i tragiczne opinie, których po prostu czytać się nie da, bo oczy płaczą, a pod opinią pojawia się logo wydawnictwa i podziękowanie za egzemplarz, to zaczynam się zastanawiać nad dwiema opcjami:
A. Czy bloger kłamie, żeby sobie wyrobić fame?
B. Czy niektóre osoby w wydawnictwach są na tyle nieodpowiedzialne, że wysyłają egzemplarze komu popadnie?
Oto jest pytanie...

Druga sprawa... Sama współpraca to naprawdę dobra rzecz, o ile się jest pewnym siebie. Kiedyś, gdy zaczynałam prowadzić bloga, recenzowałam wszystko, co się dało. Teraz? Nie ma mowy! Jeżeli wydawnictwo wysyła mi książkę, której z nimi nie uzgadniałam, to nie czuję się w obowiązku, żeby napisać opinię. Wiele osób ma problem z tym, że wydawnictwa proszą o umieszczanie recenzji na kilku innych portalach, gdyż uważają, że jest to jawne wykorzystywanie blogera. Ale czy ktoś bierze pod uwagę fakt, że dla blogera to też może być promocja? Ja sama z siebie umieszczam recenzje na 12 innych stronach, z odnośnikiem do mojego bloga - nie jest to dla mnie problem, a od kiedy to robię, to statystyki naprawdę wzrosły i to właśnie dzięki temu otrzymuję czasami e-maile od obcych ludzi z prośbą o polecenie książki albo z miłym słowem. Pamiętajcie, współpraca ma przynosić korzyści dla obu stron! 

Pieniądze? Jasne, super byłoby zarabiać na tym, co się kocha. Jednak czy to naprawdę jest najważniejsze? Dobra, gdybym była jakimś super sławnym blogerem to na pewno bym spróbowała nawiązywać takie współprace, bo czemu nie? W końcu poświęcam swój czas. Jednak nie okłamujmy się - blogów o książkach jest wbrew pozorom sporo i wybicie się na szczyt nie jest łatwym zadaniem. Poza tym zawsze wydawało mi się, że nie chodzi tutaj o konkurencję, tylko o wspólną pasję. A poza tym... przeliczyliście kiedyś, ile pieniędzy dostajecie w formie książek? 

Hejt, hejt, hejt... fejm, fejm, fejm.

Nie da się ukryć, że znaczenie blogerów rośnie - wydawnictwa często promują swoje książki właśnie dzięki nam. Nawet autorzy zwracają się w naszą stronę i uważam, że jest to wspaniałe. W końcu wszystkich nas łączy miłość do książek! Nie tak dawno temu, jeden z polskich autorów, opublikował kilka wpisów związanych z blogosferą... niektórzy oburzyli się, że publicznie skrytykował jedną z blogerek - a właściwie nie blogerkę, a jej recenzję. Czy miał do tego prawo? Tak. Czy ona miała prawo ocenić jego książkę? Tak. W Internecie każdy ma prawo się wypowiedzieć, każdy ma prawo oceniać, kwestia tego, czy trzymamy się pewnych granic. Pojawił się zarzut - dziewczyna recenzowała drugi tom bez znajomości pierwszego, więc wydźwięk recenzji był ogółem mało profesjonalny... Fakt, powinna była się lepiej do tego przygotować, więc rozumiem oburzenie ze strony autora. Jednak prawda jest taka, że bloga może mieć każdy i ma prawo pisać tam wszystko o wszystkim. A hejty? Inny polski autor niegdyś chodził po blogach i bezczelnie (jako Anonimowy) obrażał tych, którzy źle oceniali jego książki. Bardzo profesjonalnie, prawda?

Fejm... Każdy chce swojego bloga wypromować, wiadomo. Ale jakim kosztem? Czy nie irytują Was te wszystkie akcje "kom za kom" albo "obs za obs"? Ewentualnie pisanie mało znaczących postów czy to na blogu, czy na FB, które mają tylko na celu zwrócenie na siebie uwagi. Albo użalanie się nad sobą w stylu "Mało komentarzy, chyba muszę usunąć stronę, bo macie mnie gdzieś ;/" - to jest powszechne ogółem w blogosferze, nie tylko w książkach. Ż A Ł O S N E. Bloga przede wszystkim powinno się prowadzić dla przyjemności, dla pasji, dla rozwijania swoich zainteresowań. Wszystko inne to bonusy.

Konkursy... Wydawnictwa nie raz proszą blogerów o zorganizowanie konkursów. Nie mam z tym problemu, czasami organizuję je sama z siebie, żeby wyczyścić nieco półki. Ale zdobywanie czytelników tylko za ich pomocą jest równie żałosne, co poczynania opisane powyżej. Nie cierpię promowania się na siłę. Social media? Jak najbardziej, od tego są, ale bez przesady.

A samo promowanie książek? Kolejna sporna kwestia. Jeżeli obejmuję jakąś książkę patronatem to najpierw muszę się upewnić, że będę w stanie ją promować. W życiu nie podjęłabym się współpracy wtedy, gdyby książka mi się nie podobała. S Z C Z E R O Ś Ć przede wszystkim! Z resztą nie byłabym w stanie oszukiwać samej siebie i swoich czytelników... Co z tego, że wydawnictwo zapłaci mi za promowanie książki, skoro będę musiała na jej temat ściemniać? Może i mam sumienie czyste, nieużywane, ale nie byłabym w stanie. Wydawnictwa muszą się liczyć z ryzykiem - każdy ma prawo do swojej opinii, czasami zdarzają się negatywne. Dopóki nie jest to typowy hejt ze strony blogera, a rzetelna recenzja, w której opisuje, co mu się podobało, a co nie; komu by polecił, a komu nie; dlaczego warto się z nią zapoznać, a na co powinniśmy uważać; to jest to jak najbardziej wywiązanie się ze współpracy. Poza tym nie okłamujmy się - recenzenci nie podpisują żadnej klauzuli zobowiązującej ich do pisania tylko i wyłącznie pozytywnych opinii. Uważam, że zawsze można się dogadać - jeżeli książka naprawdę mi się nie podoba i wiem, że recenzja będzie miała jednoznaczny wydźwięk, to po prostu piszę do wydawnictwa i uzgadniamy, że recenzja nie zostanie opublikowana. Choć podziwiam tych wydawców, którzy decydują się je opublikować. 

A egzemplarze recenzenckie? Z tym też jest pewien problem - w większości otrzymuję książki finalne, ale oczywiście trafiają w moje ręce również egzemplarze przedpremierowe. I co wtedy z nimi zrobić? Co w ogóle może z nimi zrobić bloger, gdy już je przeczyta? Teoretycznie nie powinien go udostępniać, rozpowszechniać i sprzedawać. Podobno nawet egzemplarzy finalnych - czy to są oznakowane, czy też nie. Właściwie mało osób chce nabywać egzemplarze typowo recenzenckie, choć niektóre mało się różnią od wydania finalnego. Jednak co bloger ma zrobić z nimi potem? Co jest złego w tym, że po premierze książki wymienię się z kimś takim egzemplarzem? Czy oznakowanie wysyłanych do recenzji książek jest ze strony wydawnictwa nieczystym zagraniem? W końcu książka to tak jakby nasze wynagrodzenie, staje się naszą własnością, więc powinniśmy mieć prawo robić z nią to, co chcemy. Ale w praktyce wygląda to różnie...

Kto tak naprawdę czyta recenzje? Wydawnictwa? Biorąc pod uwagę to, co pisałam wyżej, chyba nie do końca, choć oczywiście zdarzają się wyjątki - wszystko zależy od osoby, która jest za taką współpracę odpowiedzialna. Inni blogerzy? Z tym chyba też jest problem. Przyznam się - nie mam z tym problemu - rzadko kiedy czytam recenzje innych od początku do końca. Jeżeli jest to opinia o książce, która naprawdę mnie interesuje to owszem, zdarza mi się. Jednak nie okłamujmy się - gdybym chciała skomentować wpisy wszystkim osobom, które obserwuję, po tym, jak dokładnie, słowo w słowo, przeczytam ich wpis... chyba by mi życia nie starczyło. Każdy ma jeszcze inne obowiązki... ALE! Zawsze, ale to zawsze, staram się ją przelecieć wzrokiem, wyłapać najważniejsze fragmenty, żeby nie strzelić gafy. Naprawdę lubię zerkać na opinie innych ludzi, zobaczyć, czy mam podobne odczucia, czy jest w danej pozycji coś, co mogłoby mnie zainteresować. Wiecie, komentowanie innych blogów też o nas w pewien sposób świadczy. Kiedyś dodałam recenzję książki dokumentalnej o Tutanchamonie. Było to nie raz zaznaczone, że nie jest to powieść, a bardziej literatura faktu. Ba! Było to nawet w etykietach... Po czym dostałam komentarz w stylu: "Nie lubię powieści historycznych, bo mnie nudzą.". Przykre. Jeżeli nie mam nic mądrego do napisania, to nie piszę.

W jakim stanie tak naprawdę jest blogosfera książkowa? Czy jest naprawdę tak źle? Hej, chyba nie! W końcu mimo wszystko łączy nas wspólna pasja! Osobiście uwielbiam spotykać się z ludźmi z blogosfery na różnego rodzaju wydarzeniach czy targach. Zawsze jest o czym pogadać, zawsze można poszaleć, zawsze można się wygadać. Pamiętajmy jednak, że to nie tylko wydawnictwo ma prawa, my również je mamy. Nie musimy się godzić na wszystko, mamy prawo trzymać się swojego zdania. Podchodźmy jednak do naszej pracy w sposób profesjonalny, bo świadczy to o nas samych.

PS. I wiem, że może nie jestem odpowiednią osobą do pisania takich rzeczy, bo nie jestem ekspertem. Ale musiałam (i miałam do tego prawo :D).

Komentarze

A book is a dream that you hold in your hands...

A book is a dream that you hold in your hands...

Reading is dreaming with open eyes...

Reading is dreaming with open eyes...