"Lament" i "Ballada" - Maggie Stiefvater

Nie wiem czy ktoś z Was miał kiedyś sytuację taką, że coś nagle zmieniało się w jego życiu w dość znacznym stopniu, jednak przyjmowaliście to ze stoickim spokojem. Ja miałam tak kilka razy, po prostu czułam, że tak musi być, że to jest takie proste i oczywiste. Chociaż czasami faktycznie nieźle potrafiłam się w tym wszystkim zagubić…

Deirdre jest bardzo utalentowaną harfistką. Mimo swojego talentu, bywa nieśmiała i często łapie ją trema. Podczas kolejnego jej występu zaczyna dziać się coś dziwnego. Spotyka ona chłopaka ze swojego snu, który rozmawia z nią jak gdyby nigdy nic. Dodatkowo zamiast solo, Deirdre występuje z nim. Od tej pory tajemniczy Luke pojawia się coraz częściej w jej życiu, coraz częściej dziewczyna spotyka go na swojej drodze… podobnie jak czterolistne koniczyny. Wkrótce okazuje się, że utalentowaną dziewczyną interesują się fejowie. A dodatkowo Luke nie jest tym za kogo się podaje.

Z twórczością pani Stiefvater spotkałam się już wcześniej – mianowicie czytałam „Drżenie”, które mi się bardzo podobało. Stwierdziłam więc, że może warto sięgnąć po kolejną serię, która wyszła spod pióra tej autorki. „Lament” niestety nie wzbudził we mnie aż tylu emocji, co „Drżenie”.

Pomysł jest już dosyć oklepany, więc nie nastawiałam się zbytnio na jakieś super nowości. Mimo wszystko autorka dorzuciła coś od siebie i nie trzymała  się typowo jakiegoś utartego wzoru, więc to wiele dało tej książce, niż gdyby miała być kolejnym stereotypowym czytadłem o elfach. Tematykę tą w sumie lubię, więc czytało mi się całkiem przyjemnie. Jednakże mam wrażenie, że cała ta intryga była zbyt prosta i zbyt oczywista. Nie znalazł się chyba żaden element, który by mnie zaskoczył, a szkoda.

Akcja pędzi już od pierwszych stron, od razu jesteśmy wrzuceni w cały świat powieści i w sytuacje. Nie ma głębszego wprowadzenia, od razu przechodzimy do rzeczy. I teraz należy się zastanowić czy jest to dobry zabieg czy zły. Są ludzie, którzy nie lubią owijania w bawełnę i smęcenia, więc oni będą zapewne zadowoleni. Jednak są też tacy, którzy lubią mieć lepsze wprowadzenie, i im może się to nie do końca spodobać. Ja początkowo była troszkę w szoku, że tak szybko wszystko się dzieje. Może nawet nie tylko w szoku, co bardziej byłam zdezorientowana. Momentami faktycznie akcja pędziła za bardzo, ale po pewnym czasie się przyzwyczaiłam.

Pewne rzeczy początkowo mnie zaczęły odrzucać, ciągłe wypominanie przypadłości Deirdre przed występami, niektóre wypowiedzi.. czasami były zbyt płytkie. Jednak z rozdziału na rozdział było coraz lepiej, a sama końcówka była chyba najlepsza. Cieszę się, że nie odłożyłam książki po początkowych odczuciach niechęci, ponieważ okazała się w całości całkiem dobrą i ciekawą lekturą. Nie jest szczególnie skomplikowana i trudna, raczej taka rozluźniająca. Czyta się szybko, momentami potrafi wciągnąć. Brakowało mi tylko większej dawki emocji. Ale przynajmniej świat stworzony przez autorkę został bardzo dobrze opisany, a i bohaterowie niczego sobie.

Mimo drobnych minusów, które wyprowadzały mnie z równowagi, książkę oceniam na całkiem niezłą. Dla rozluźnienia na pewno można przeczytać, nawet w jeden wieczór. Muszę też wspomnieć o pięknej oprawie graficznej – tekst jest bardzo przejrzysty, przyjazna czcionka, piękne ilustracje i teksty na stronie każdej nowe księgi. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak sięgnięcie po kolejną część. A Wam w sumie polecam na jakieś samotne wieczory.



Nie raz w życiu musimy dokonywać ciężkich wyborów. Jedne są bolesne, drugie właściwe. Jednak czasem trudno wybrać właściwie. W przeciągu krótkiego czasu nasze życie potrafi się diametralnie zmienić, a gdy myślimy, że wszystko, co złe, przeminęło… to nagle powraca. I bywa, że jest znacznie gorzej niż moglibyśmy sądzić.

James i Dee oddalili się od siebie. Każde z nich ma złamane serce i muszą to przewalczyć. Jednak razem idą do tej samej szkoły muzycznej, jednak jak się okazuje nie jest to do końca normalna szkoła. A przynajmniej niektórzy uczniowie i nauczyciele nie są. James jako utalentowany dudziarz przyciąga do siebie Nualę, która jest leanan sidhe – odbiera utalentowanym śmiertelnikom kilka lat życia w zamian za inspirację. Jednak James nie zamierza zawrzeć z nią paktu. Jednak wkrótce połączy ich coś więcej, a James będzie musiał zdecydować – czy ratować Nualę czy Dee.

„Ballada” to druga część cyklu o fejach autorstwa Maggie Stiefvater. Szczerze powiem, że pobiła ona swoją poprzedniczkę. Ta część jest dużo lepsza, bardziej dojrzalsza i myślę, że ciekawsza. Po „Lamencie” miałam trochę opory przed czytaniem kolejnej części, jednak dobrze, że nie zrezygnowałam. „Ballada” nadaje tej serii zupełnie nowe, lepsze oblicze.

Narracja jest podzielona na Jamesa i Nualę, ponieważ to oni stanowią tutaj dwójkę głównych bohaterów. Bardzo mi się to spodobało, ponieważ uważam, że James jest naprawdę świetną postacią i bardzo go polubiłam. Poza tym dzięki temu zabiegowi możemy lepiej poznać tą dwójkę bohaterów, zżyć się z nimi i przeżywać po trochu to, co oni. Nuala sama w sobie też jest dosyć interesująca, widać w niej dobroć i poświęcenie, mimo tego, że jestem fejem. Za to James jest cudowny pod względem swoich wypowiedzi, które nie raz doprowadziły mnie do śmiechu. Cieszę się, że nie było tutaj aż tyle Dee, trochę mi działa na nerwy, zwłaszcza gdy się tak nad sobą użala.
  
W drugiej części serii akcja już tak bardzo nie pędzi, tutaj jest właśnie idealnie – nie za szybko, nie za wolno. Mamy czas na refleksje i przemyślenia, poza tym ja nie do końca przepadam za aż tak szybkim tempem, gdzie ledwo sama nadążam. Opisy są nadal dobre, myślę, że niektórym uda się przenieść do tego magicznego świata. Sam pomysł jest całkiem niezły, podobnie jak i wykonanie, chociaż myślę, że troszkę zbyt przewidywalny. Brakowało mi jakiejś głębszej tajemnicy albo spisku. Tutaj dalej wszystko jest odrobinę za proste.

Jednakże czyta się bardzo miło i przyjemnie, mimo pewnych minusów „Lamentu” cała seria jest naprawdę ciekawa i fascynująca na swój sposób. Coś sprawiało, że chciałam czytać dalej, niezależnie od tego, jak to będzie. Jest w tej serii jakaś magia. „Ballada” przebiła swoją poprzedniczkę, to na pewno. Teoretycznie można ją czytać bez znajomości poprzedniej części, jednak myślę, że mogę spokojnie polecić całość. Moje zdanie jest takie, że warto przeżyć tą przygodę razem z Jamesem i Deirdre.


Komentarze

  1. nie znam serii i póki co się wstrzymam z poznaniem jej :) za dużo mam planów ;]
    jednak wydaje się być całkiem całkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obie są wciąż przede mną ;) Póki jednak skończę swój stosik i zabiorę się za nie... trochę minie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam "Drżenie" i niezbyt przypadło mi do gustu, więc po inne książki tej autorki raczej sięgać nie będę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dwójka lepsza od jedynki, ale i tak nie są to książki super dobre. Przeciętniaki raczej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak na razie to odpuszczę sobie obie części, ale w dalszej przyszłości to kto wie. O ile oczywiście nadal będę o nich pamiętać :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Być może zajrzę, zapowiada się ciekawie. Ale muszę zacząć od pierwszej części :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak one są już za mną, ciekawa jestem "Drżenia"- ciągle na nie poluję w bibliotece. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze :)

A book is a dream that you hold in your hands...

A book is a dream that you hold in your hands...

Reading is dreaming with open eyes...

Reading is dreaming with open eyes...